Opowieść zaczerpnięta z meksykańskiej tradycji ludowej
Mówią, że dawno temu, w czasach kiedy ludzie częściej patrzyli w niebo niż na zegary, w małej meksykańskiej wiosce mieszkała dziewczynka o imieniu Pepita. Była dobra, cicha i wrażliwa, ale jej rodzinie się nie przelewało.
Gdy nadszedł wieczór Bożego Narodzenia ludzie z całej okolicy wędrowali do kościoła, niosąc w darze piękne prezenty dla Dzieciątka: pachnące świeczki, rzeźbione figurki, kolorowe tkaniny... A ona? Miała tylko siebie. I smutek, który przykleił się do niej jak cień.
Kiedy szła drogą w stronę małej, oświetlonej świątyni, zatrzymała się przy krzewach o zwykłych, zielonych liściach.
-To wszystko, co mam. Niech to będzie dar mojego serca- pomyślała.
Gdy weszła do kościoła poczuła wstyd, bo jej dar wyglądał tak mizernie przy złotych szkatułkach i ręcznie tkanych tkaninach. Ale podeszła do żłóbka i położyła gałązki obok pozostałych podarunków.
Wtedy wydarzyło się coś niezwykłego. Zielone liście zaczęły się rumienić, jakby ktoś zapalił ukryte w nich światło i zmieniły się w duże, czerwone płatki, a po chwili całe gałązki rozbłysły głęboką czerwienią. Taką, która przypominała serce pełne nadziei.
Ludzie patrzyli w zdumieniu. Ale Pepita wiedziała, że nie chodzi o cud tylko o to, że szczery dar, choćby najskromniejszy, ma w sobie większe światło niż to, które widzą oczy.
Od tamtej pory roślina ta jest nazywana gwiazdą betlejemską, bo jej czerwone płatki układają się w kształt gwiazdy, która wskazuje drogę do najcichszego zakątka duszy, w którym rodzi się dobro.
To, co naprawdę się liczy,
kryje się w sercu, nie w dłoniach.
/Puszek🐾 /
Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...
*zdjęcia z netu;


Piękna opowieść. Tak, najważniejsze i najcenniejsze jest to, co dajemy od serca. I nie musi to być coś dużego, drogiego... Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń