Leon, który wczoraj pachniał zbyt dobrze jak na przypadkowe puk-puk, dzisiaj znowu zapukał. Tym razem miał w ręku słoik miodu.
-Mówią, że twój piekarnik zna więcej westchnień niż niejedna sypialnia- powiedział wchodząc do kuchni. Mirabelka zaśmiała się tak, jak śmieją się kobiety, które już raz przeżyły za dużo, by wierzyć w grzeczne zakończenia.
-Miód? Naprawdę?- spytała, biorąc słoik.
-Pasuje do ciebie- odparł. -Lepki. Ciepły. I zostaje na palcach.
Spojrzała na niego z ukosa. Podeszła do blatu. Postawiła słoik. Wzięła łyżeczkę i zanurzyła ją w miodzie. Leon patrzył, jak jej język zbiera bursztynową kroplę. Ona patrzyła, jak jego wzrok robi się ciemniejszy.
Kuchenny blat, który jeszcze przed chwilą był miejscem na herbatę i szarlotkę, teraz stawał się sceną zupełnie nowego przedstawienia. Bez scenariusza. Bez widowni. Za to z aktorami, którzy znali swoje role lepiej niż jakikolwiek autor romansów.
Leon podszedł. Położył dłoń na blacie tuż obok jej dłoni. Nie dotknął jej. Ale powietrze między nimi zmieniło konsystencję. Z gęstego zrobiło się... kremowe. Leon przesunął palcem po blacie.
-Cynamon- mruknął. -I ty. Mirabelka nie ruszyła się ani o milimetr. Tylko oczy jej błyszczały.
-To jeszcze nic- odparła cicho. -Ten blat zna lepsze przyprawy.
Jego dłoń w końcu dotknęła jej biodra. Jej oddech stał się mniej przepisowy. A piekarnik, który właśnie osiągnął temperaturę 180 stopni, zaczął podejrzanie przypominać atmosferę w kuchni.
Nie każda historia potrzebuje pościeli.
/Puszek🐾 /
Puszkiem zapisane, pikantnie podane...
*ilustracja AI;
Wanilia też by pasowała. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMmmmm, ale piękne rozpoczęcie 😀
OdpowiedzUsuńNo proszę, proszę nawet piekarnik się rozgrzał …🙂🙂
OdpowiedzUsuńMarek z Ekwadoru