Są filmy, które ogląda się sercem. I są takie, które to serce rozszarpują na kawałki, zostawiając niepokój, którego nie da się strzepnąć jak kurzu, ani uciszyć mruczeniem kota.
"Saltburn" zaskoczył mnie i zaniepokoił. To nie był tylko seans. To było doświadczenie między zachwytem, a odrazą. Opowieść zaczyna się jak klasyczna bajka o Kopciuszku.
Oliver, cichy, samotny chłopak z trudną przeszłością z niższej klasy społecznej, trafia na oksfordzkie salony. Tam spotyka Felixa- czarującego, młodego arystokratę, który uosabia wszystko, o czym Oliver może tylko marzyć. Gdy Felix zaprasza go do swojej rodzinnej posiadłości Saltburn, Oliver liczy na wakacje życia.
Ale coś w tej baśniowej oprawie zgrzyta. Zaczyna się gra pozorów, napięć i pragnień. To przypowieść o głodzie. O obsesji. O chłonięciu drugiego człowieka tak długo, aż zostaje z niego tylko wydmuszka.
Barry Keoghan w roli Olivera jest zjawiskowy. Gra tak, że trudno oderwać wzrok. Z jednej strony wzbudza współczucie, z drugiej-przeraża. Ale przede wszystkim jest ludzki. Zbolały i głodny. Miłości, uznania, światła, którego nie zaznał w dzieciństwie.
Jacob Elordi jako Felix to urok w czystej postaci, uosobienie chłopięcego wdzięku i beztroskiego uprzywilejowania. Ale nawet w jego uśmiechu czai się coś pusto-okrutnego, jakby nie wiedział, że jest krzywym zwierciadłem cudzych pragnień.
Emerald Fennell zbudowała świat, który przypomina sen-piękny, dziwny, niepokojący. Dom, rodzina, przyjęcia-wszystko jest wystawne, niemal nierealne. Ale pod tą udekorowaną powierzchnią buzują emocje- obsesja, zazdrość, pragnienie bycia kimś innym, potrzeba przynależności za wszelką cenę.
"Saltburn" nie daje łatwych odpowiedzi. Każdy bohater nosi maskę-klasową, emocjonalną, moralną. I nie chodzi o to, kto tu jest dobry, a kto zły.
Chodzi o to, kto przetrwa, nie tracąc siebie.
Saltburn to dom-marzenie i dom-pułapka. Wszystko jest tu zmysłowe, hipnotyczne, a przez to niebezpieczne. Piękne tak intensywnie, że aż boli. Ale pod tą fasadą czai się coś paskudnego i w ludziach, i w relacjach. Jak w niektórych ogrodach, kwitnących tylko dlatego, że ktoś co noc podlewa je cierpieniem.
To opowieść o tym, jak łatwo można przesunąć granice, gdy człowiek czuje się niewidzialny. A potem... już nie ma powrotu. Kiedy film się kończy, zostaje pustka. Ale też zachwyt nad formą, śmiałością i bezczelnością tej opowieści.
"Saltburn" wchodzi głęboko. Jak kolacja, na której nie było jedzenia, tylko głód. Ale jeśli ktoś lubi kino, które nie głaszcze po głowie-warto.
Ile zła jesteśmy w stanie popełnić,
by choć raz poczuć, że jesteśmy kimś więcej?
/Puszek 🐾/
Puszkiem zapisane, błyskotliwie podane...
*zdjęcie https://collider.com/saltburn-meaning/;
Bardzo ciekawa i zachęcająca recenzja.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję🙂
UsuńSmutno mi się zrobiło...
OdpowiedzUsuńBo to smutny film, Aniu...
UsuńNie oglądałam tego filmu, ale zaintrygowałaś mnie nim - szczególnie końcowym podsumowaniem.
OdpowiedzUsuńO tak, Barry jest genialnym irlandzkim aktorem młodego pokolenia. Całkowicie urzekła mnie jego fantastyczna rola w świetnym "The Banshees of Inisherin" (2022), w którym miał ogromną konkurencję, bo w zasadzie to każdy aktor wspiął się tam na swoje wyżyny. Polskie tłumaczenie to "Duchy Inisherin". Mocne kino. Jak to fajnie ujęłaś, "nie głaszcze po głowie", ale stymuluje mentalnie, zapada w pamięć i nie pozostawia z poczuciem straconego czasu.
Dziękuję za rekomendację. Zainteresują się tą produkcją.
Masz absolutną rację – Barry Keoghan w „Duchach Inisherin” był znakomity. Tak kruchy, tak prawdziwy – jego postać zostaje gdzieś pod skórą. I wiesz, oglądałam ten film i przez chwilę nawet się wahałam, o którym z nich napisać. Oba mocne, oba wciągające. Ale ostatecznie wybrałam „Saltburn”, bo jednak on wszedł mi głębiej pod skórę.
UsuńTo zupełnie inna opowieść, ale Barry znowu gra odważnie, bez taryfy ulgowej dla widza. On się nie boi wchodzić w role balansujące na granicy niepokoju i fascynacji.
Jeśli zdecydujesz się obejrzeć "Saltburn", jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń – to film, o którym nie da się zapomnieć, nawet jeśli chwilami chce się odwrócić wzrok.
Kiedy czytam Twoją recenzję, to nie wiem czy chcę obejrzeć ten film. Może dlatego, że chyba by mnie zdołował. Teraz staram się raczej chłonąć to co optymistyczne. Taki mam czas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was bardzo serdecznie :)
Doskonale Cię rozumiem – to ważne, by dobierać filmy (i wszystko, co nas otacza) w zgodzie z tym, czego właśnie potrzebujemy. Cieszę się, że mimo to przeczytałaś moją recenzję i podzieliłaś się swoimi odczuciami. Dziękuję za ciepłe słowa.
UsuńŚciskamy serdecznie z Puszkiem!
trudno jest komentować recenzję filmu, którego samemu się nie widziało, dlatego pieprzę ten film, tylko skupię się na samej recenzji jako produkcie literackim... a właściwie na jednym zdaniu wyrwanym z kontekstu /cytuję/:
OdpowiedzUsuń"Chodzi o to, kto przetrwa, nie tracąc siebie"...
jest zajebiste...
p.jzns :)
Czasem jedno zdanie potrafi więcej niż cały film… Extra, że je złapałeś – to taki punkt ciężkości całej recenzji.
UsuńA film? Kiedyś może przeklniesz go trochę inaczej 😉
Raczej sie nie zdecyduje, choc recenzja zacheca, ale mam dosc smuty w zyciu, zeby sie jeszcze katowac dolujacymi filmami. Zeby odpoczac psychicznie, potrzebuje jakiegos odmózdzacza.
OdpowiedzUsuńRozumiem. Czasem potrzebujemy raczej puchatego koca i komedii niż filmowego ciężaru na sercu.
UsuńTeż miewam takie dni, kiedy ratuje mnie tylko Puszek i jakaś głupawka na ekranie😉
Wow, nie słyszałam o tym filmie, ale zachęciłaś mnie. Świetna recenzja. Brzmi dość mroczno, ale własnie na to mam ochotę.
OdpowiedzUsuńJuż zabieram się za szukanie, gdzie można objerzeć tą produkcję.
Pozdrawiam serdecznie :)
Daj się wciągnąć, ale trzymaj nerwy na wodzy bo ten film potrafi namieszać w głowie 😉
UsuńI daj znać po seansie, jestem ciekawa Twoich wrażeń.
Pozdrawiam🙂
Uwaga! Komentarz może zawierać spoilery.
UsuńMuszę przyznać, że film wbił mnie w fotel! Te zwroty akcji, ta gra pozorów... Nie mogłam się oderwać od ekranu.
Atmosfera w filmie jest tak gęsta, że można ją nożem kroić. Świetny, mroczny klimat.
Podobało mi się jak iskrzyło między Oliwierem a Farleighem. Co za chemia! Wydawało mi się, że oboje mieli ze sobą wiele wspólnego - inteligentni, na łasce Cattonów.
Byłam oczarowana Felixem, co za przystojniak z niego. Zupełnie skradł moje serce.
Bardzo udana intryga. Zastanawiałam się, dlaczego Felix zmarł i na końcu było to wyjaśnione. Byłam kompletnie zaskoczona, ale film okazał się spójny. Było wiele znaków zapytania przy motywacji głównego bohatera, ale wszystkie kawałki układanki znalazły swoje miejsce, co mnie ucieszyło.
Cieszę się, że film zrobił na Tobie takie wrażenie🙂 Dobrze wiedzieć, że ta opowieść rezonuje z Tobą tak, jak ze mną.
UsuńTak, atmosfera była naprawdę gęsta jak angielska mgła o świcie. Między Oliwierem a Farleighem coś iskrzyło. Grali w tej samej lidze, ale z zupełnie innymi stawkami.
Felix? Niezłe z niego ciacho, zdecydowanie. I nie dziwię się, że skradł serce – miał w sobie coś, co przyciągało spojrzenia i budziło emocje.
Zakończenie naprawdę wbija w fotel. Wszystko wskakuje na miejsce, choć po drodze świat się sypie.
Zastanawiam się: kto według Ciebie przetrwał tę historię, nie tracąc samego siebie?
Dziękuję, że podzieliłaś się swoimi wrażeniami🙂
Recenzja bardzo intrygująca, nie słyszałam o tym filmie, a gdzie można obejrzeć?
OdpowiedzUsuńTrafiłam na niego na HBO. To jeden z najlepszych ( jeśli nie najlepszy) obejrzany film w ostatnim czasie.
UsuńNie mam HBO, może pokaże się na Netflixie?
UsuńPozwolę się wtrącić :)
UsuńJa obejrzałam na movies2watch.tv z angielskimi napisami.
Więc jeśli znasz ten język, możesz obejrzeć :)
@Jotka
UsuńZ tego co wiem, to na Netfixie póki co go nie ma. Ale może go udostępnią. Trzeba obserwować.
@Kinagyo
UsuńDyskusje i wskazówki mile widziane🙂
Rzadko oglądam filmy i o tym nie słyszałam. Twoja recenzja jest bardzo ciekawa i zachęcająca do obejrzenia, ale chyba bym się teraz nie zdecydowała na ten film, zbyt mroczny się wydaje. Może kiedyś. Zapamiętuję tytuł.
OdpowiedzUsuńRozumiem. To film z cięższym klimatem i na taki trzeba mieć odpowiedni moment, ale jeśli kiedyś Cię przyciągnie, tytuł już będzie czekał.
UsuńNie słyszałam o tym filmie i choć Twoja recenzja dorównuje tym pisanym przez znanych krytyków filmowych, to ja wolę widzieć w ludziach dobre, a nie mroczne oblicza. Dlatego nie stroniąc od filmów poruszających ważne tematy, to lubię, gdy mają happy end. Zaskoczyła mnie informacja, że na bloggerze jesteś dłużej niż ja, a dopiero teraz na Ciebie trafiłam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci serdecznie za miłe słowa. Porównanie do recenzji krytyków filmowych to dla mnie ogromny komplement.
UsuńRozumiem Twoje podejście. Świat i tak jest wystarczająco trudny, więc potrzeba historii, które zostawiają światło, a "Saltburn" do takich nie należy. To raczej opowieść ku przestrodze – mocna, mroczna i duszna.
A co do blogowania... Wcześniej przez kilka lat pisałam pod innym nickiem i pod innym adresem. Potem zrobiłam sobie prawie 5-letnią przerwę. Teraz wróciłam w innej odsłonie, z nową energią.
Cieszę się, że trafiłaś do mnie i mam nadzieję, że rozgościsz się na stałe.
Pozdrawiam.
Rewelacyjna recenzja!!!! Jeszcze filmu nie widziałam, a zastanawiam się, czy sprosta recenzji... Jest tak intrygująco, już w recenzji czuć jakąś jakby psychozą. Smutek plus psychoza...sama nie wiem, ale taką recenzją to Ty przyciągniesz wielu do obejrzenia, ja jestem bardzo zainteresowana. Dobrze, że są takie filmy, bo w ludzkich jest ogrom dobra, ale są też Ci naprawdę paskudni i nie powinniśmy nigdy 'wygładzać' ludzkości. No ciekawi mnie film, a Ty jesteś pisarką na złoty medal, naprawdę potrafisz pisać, Nie ważne, o czym piszesz, zawsze piszesz tak, że mam wrażenie, że Twe serce normalnie leży przede mną. Podziwiam, a Ty sama jesteś kochana!!! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję z całego serca – takie słowa to dla mnie ogromna radość i wzruszenie. Cieszę się, że recenzja Cię zaciekawiła, bo "Saltburn" to film, który zostaje w głowie na długo. I tak, masz rację – to historia, w której smutek miesza się z psychozą, a pod pozorem elegancji czai się coś niepokojącego.
UsuńMasz też rację co do ludzi. Nie warto wygładzać ludzkości na siłę. Jasność i mrok istnieją obok siebie, i czasem tylko takie filmy potrafią dobitnie to pokazać.
Twoje słowa o moim pisaniu... Brak mi słów. Dziękuję, że je napisałaś i że tak mnie widzisz🙂To dla mnie ważne.
Przytulam mocno❤️ I niech film Cię nie rozczaruje, jeśli po niego sięgniesz.
Bardzo fachowo napisałaś tę recenzję. Z przyjemnością przeczytałam.
OdpowiedzUsuńSerdeczności :-)
Dziękuję bardzo🙂
UsuńCiekawa jestem, kogo Puszek miał na myśli, pisząc w liczbie mnogiej? Może to pytanie retoryczne dotyczące ludzkości jako takiej? Film z pewnością jest intrygujący, chociaż jego obejrzenie może być trudne. To, co piszesz przywodzi mi na myśl dwa filmy o Tomie Ripleyu, które kiedyś oglądałam - jeden z Alainem Delonem i drugi z Mattem Damonem, chociaż to podobieństwo może jest tylko powierzchowne. Mam wrażenie, że choć historia, o której piszesz, jest jednoznaczna moralnie, to już jednoznaczny werdykt co do bohaterów budzi wątpliwości. Jeśli będę miała dostęp do filmu, spróbuję go obejrzeć, chociaż to może być ciężka próba. Jednak czasem trzeba podjąć wyzwanie i zadać sobie kilka niewygodnych pytań, żeby mentalnie nie ugrzęznąć w bylejakości. Pozdrawiam najserdeczniej!🙂💙🌹
OdpowiedzUsuńPytanie Puszka jest i retoryczne, i osobiste bo Saltburn dotyka czegoś, co w wielu z nas drzemie, nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać.
UsuńPorównanie do Toma Ripleya jest bardzo ciekawe. Choć historie są inne to coś je łączy: chłód, manipulacja i pragnienie przynależności, za wszelką cenę.
To rzeczywiście niełatwy film, ale czasem warto się zderzyć z czymś, co niepokoi. Dla własnej czujności. Pozdrawiam cieplutko🙂🌼🌞
Ależ intrygująca recenzja! Lubię też i takie filmy, które, jak piszesz, rozszarpują serce na kawałki. Chyba najmocniejszy jaki widziałam kiedykolwiek to "Musimy porozmawiać o Kevinie". Widziałaś?
OdpowiedzUsuńSerdeczności przesyłam ♥️
„Musimy porozmawiać o Kevinie” jeszcze przede mną, ale słyszałam, że to bardzo intensywne kino. Chyba muszę to w końcu nadrobić.
UsuńDzięki za inspirację.