poniedziałek, 4 sierpnia 2025

2. Z Puszkiem o filmie: "Saltburn", reż. Emerald Fennell

 

  Są filmy, które ogląda się sercem. I są takie, które to serce rozszarpują na kawałki, zostawiając niepokój, którego nie da się strzepnąć jak kurzu, ani uciszyć mruczeniem kota.

  "Saltburn" zaskoczył mnie i zaniepokoił. To nie był tylko seans. To było doświadczenie między zachwytem, a odrazą. Opowieść zaczyna się jak klasyczna bajka o Kopciuszku.

  Oliver, cichy, samotny chłopak z trudną przeszłością z niższej klasy społecznej, trafia na oksfordzkie salony. Tam spotyka Felixa- czarującego, młodego arystokratę, który uosabia wszystko, o czym Oliver może tylko marzyć. Gdy Felix zaprasza go do swojej rodzinnej posiadłości Saltburn, Oliver liczy na wakacje życia.

  Ale coś w tej baśniowej oprawie zgrzyta. Zaczyna się gra pozorów, napięć i pragnień. To przypowieść o głodzie. O obsesji. O chłonięciu drugiego człowieka tak długo, aż zostaje z niego tylko wydmuszka.

  Barry Keoghan w roli Olivera jest zjawiskowy. Gra tak, że trudno oderwać wzrok. Z jednej strony wzbudza współczucie, z drugiej-przeraża. Ale przede wszystkim jest ludzki. Zbolały i głodny. Miłości, uznania, światła, którego nie zaznał w dzieciństwie.

  Jacob Elordi jako Felix to urok w czystej postaci, uosobienie chłopięcego wdzięku i beztroskiego uprzywilejowania. Ale nawet w jego uśmiechu czai się coś pusto-okrutnego, jakby nie wiedział, że jest krzywym zwierciadłem cudzych pragnień.

  Emerald Fennell zbudowała świat, który przypomina sen-piękny, dziwny, niepokojący. Dom, rodzina, przyjęcia-wszystko jest wystawne, niemal nierealne. Ale pod tą udekorowaną powierzchnią buzują emocje- obsesja, zazdrość, pragnienie bycia kimś innym, potrzeba przynależności za wszelką cenę.

  "Saltburn" nie daje łatwych odpowiedzi. Każdy bohater nosi maskę-klasową, emocjonalną, moralną. I nie chodzi o to, kto tu jest dobry, a kto zły. Chodzi o to, kto przetrwa, nie tracąc siebie.

   Saltburn to dom-marzenie i dom-pułapka. Wszystko jest tu zmysłowe, hipnotyczne, a przez to niebezpieczne. Piękne tak intensywnie, że aż boli. Ale pod tą fasadą czai się coś paskudnego i w ludziach, i w relacjach. Jak w niektórych ogrodach, kwitnących tylko dlatego, że ktoś co noc podlewa je cierpieniem.

  To opowieść o tym, jak łatwo można przesunąć granice, gdy człowiek czuje się niewidzialny. A potem... już nie ma powrotu. Kiedy film się kończy, zostaje pustka. Ale też zachwyt nad formą, śmiałością i bezczelnością tej opowieści.

  "Saltburn" wchodzi głęboko. Jak kolacja, na której nie było jedzenia, tylko głód. Ale jeśli ktoś lubi kino, które nie głaszcze po głowie-warto.


Ile zła jesteśmy w stanie popełnić,

by choć raz poczuć, że jesteśmy kimś więcej?

/Puszek 🐾/


Puszkiem zapisane, błyskotliwie podane...

1 komentarz:

Każdy komentarz jest jak okruszek zostawiony na ścieżce – prowadzi do spotkania. Napisz słowo, zdanie, myśl – miło mi będzie Cię tu "usłyszeć".