poniedziałek, 15 września 2025

17. Opowieść o wędrówce na Orle Skałki

 

  Tamta sierpniowa sobota przywitała nas rześkim porankiem, który szybko ustąpił miejsca słonecznemu i gorącemu dniu.

  Ruszyliśmy z Białej Góry przez stary, cichy las w Górach Słonnych. Ścieżka wiła się między drzewami, a słońce przenikające przez liście rzucało na nią złociste refleksy.

  Las był pełen drobnych cudów. Wśród liści ukrywały się borowiki ceglastopore,

  a pierwszy raz spotkana purchawka jeżowata zdawała się być nagrodą od lasu  za odwagę, że znowu wyruszyliśmy na szlak.

  Każdy krok był celebracją życia, a każdy oddech przypomnieniem jak wspaniale jest po prostu być. Tu i teraz. Razem.

  Droga wiodła coraz wyżej. Dzień stawał się coraz gorętszy. A my podążaliśmy przed siebie ścieżką oświetlaną przez promienie, igrające w koronach drzew. 

  Las szumiał spokojem, szepcząc historie o burzach, o deszczu, o tym, że każda chwila, każdy oddech i każdy krok mają znaczenie. 

  Cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków i naszym śmiechem była ukojeniem dla ciała i duszy, a drobne niespodzianki natury- grzyby, kwiaty, mech, tajemnicze huby- dodawały tej wędrówce nutki magii.

  Zebraliśmy kilka borowików szlachetnych, które po powrocie do domu zamieniły się w aromatyczny, kremowy sos do makaronu. Taka mała nagroda za wspólną wędrówkę.

  Z Orlich Skałek widok rozciągał się daleko. Góry falowały w oddali, lasy mieniły się złocistym blaskiem, a nad wszystkim unosiła się lekka mgiełka, nadając krajobrazowi niemal baśniowego charakteru.

  Usiedliśmy tam zmęczeni, ale szczęśliwi, w milczeniu chłonąc spokój i piękno natury, delektując się chwilą, poczuciem wolności i odzyskaną energią.

  To nie była wyprawa imponująca dystansem ani trudnością. A jednak dla mnie miała wymiar szczególny. Była pierwszą wędrówką po leczeniu onkologicznym, po czasie bólu, zatrzymania i wyłączenia z życia.

  Każdy krok, każdy głębszy oddech, każda mała niespodzianka na ścieżce- migotliwy promień słońca przefiltrowany przez liście, zapach wilgotnej ziemi, śpiew ptaków układały się w symfonię prostych radości. 

  Spacer stawał się czymś więcej niż wędrówką. Stawał się świętem życia, oddechu, obecności. Była to dla mnie symboliczna droga powrotu do świata pełnego barw, dźwięków i drobnych cudów, które tak łatwo przeoczyć w codziennym pośpiechu. 

  I w tej delikatnej magii czułam, że każdy krok przybliża mnie nie tylko do natury, lecz także do samej siebie.



Największe cuda kryją się w prostych krokach,

w starych lasach i w sercu,

które wciąż potrafi zachwycać się światem.

/Puszek 🐾/


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*zdjęcia własne;

2 komentarze:

  1. Pięknie opisane, bardzo poetycko. Ja tak nie umiem, ale gdybym umiała to właśnie w takie słowa bym ubrała tę wyprawę. Życzę więcej takich wypraw i by te małe radości zebrały się w jedną dużą i silną. Dużo zdrówka:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Boszszsz... jak tam pieknie!!! Twoj post wyzwolil we mnie bolesna tesknote za lasem, spacerami, grzybobraniem. Kiedys bywalismy regularnie, teraz, z wiadomych przyczyn, nie jezdzimy w ogole. Musialabym pilnowac przez caly czas slubnego, zeby sie nie zgubil, Toye stale trzymac na smyczy, bo wskutek programu odnawiania poglowia zwierzat lesnych, mamy teraz pelno dzikow, wilkow i rysiow. Sama balabym sie, nie mam orientacji w lesie, moglabym sie zgubic. Ale okrutnie tesknie za lasem.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest jak okruszek zostawiony na ścieżce – prowadzi do spotkania. Napisz słowo, zdanie, myśl – miło mi będzie Cię tu "usłyszeć".