sobota, 27 września 2025

19. Opowieść o zakazanym blacie

 

  W naszym domu obowiązuje kilka prostych reguł. Nie są przesadnie surowe. Jedna z nich brzmi: 'na stół nie wolno. a na blat kuchenny nie wolno absolutnie'. Nie muszę dodawać, że ani ja, ani Mąż nie wskakujemy na stół, ani na blat. Ta zasada dotyczy jednego domownika. Białego, futrzastego, z cytrynowymi oczami i ogonem jak królewska peleryna.


 
Tak, mowa o Puszku.

  On wie. Widać to, kiedy zastyga w pół skoku, jakby wahał się czy powinien. Albo gdy przyłapany na triumfalnym lądowaniu na blacie, wykonuje teatralny zwrot w stylu 'kto? ja? nigdy w życiu!'. Czasem próbuję z nim negocjować. Tłumaczę, że blat to nie wybieg mody. Że nie każdy gość ceni w kuchni ślady łapek w mące. Że pomidorowa czy kawa z kłaczkiem nie każdemu smakuje.

  Puszek słucha. A przynajmniej udaje, że słucha. Potem przeciąga się z gracją baletmistrza, oblizuje łapkę i... robi po swojemu. Bo przecież według niego 'zakazany blat smakuje najlepiej'.

  Może w jego kociej filozofii to ja źle zrozumiałam zasady. Bo blat to przecież idealny punkt obserwacyjny. Można nadzorować poranny rytuał parzenia kawy, można sprawdzić co szeleści w szafce. Czasem to także wygodne łóżko, miękkie i chłodne, w sam raz na popołudniową drzemkę.



  A stół? Stół to centrum życia. Tam pachnie chlebem, tam toczą się rozmowy, tam czasem pojawia się coś tak niezwykłego jak tuńczyk. Jak mógłby nie być częścią tego wszystkiego? Poza tym stół ma jeszcze jedną wielką zaletę: nadaje się doskonale na poranną toaletę. Czy można wyobrazić sobie lepszą scenę dla kociego spektaklu pielęgnacyjnego niż środek rodzinnego stołu?

  Więc tak, mamy w domu żelazną regułę: 'na stół nie wolno. a na blat kuchenny nie wolno absolutnie'. A Puszek? Puszek ma własne zasady. I choć zdarza mi się udawać, że się gniewam, to gdy patrzę na te białe łapki, cytrynowe oczy i pyszczek z wyrazem 'ja tylko tak na chwilkę', cała złość topnieje. 

  Bo dom z kotem to miejsce, gdzie reguły są elastyczne. 



Zasady są po to, żeby je naginać.

/Puszek 🐾/


Puszkiem pisane, lekko podane...

*zdjęcia własne;

wtorek, 23 września 2025

18. Opowieść o zdaniu, które wiele zmienia

 

  Jest kilka takich zdań, które owinęły się wokół mojego serca i zapadły w pamięć. Jednym z nich jest to usłyszane w filmie 'Jedz, módl się, kochaj'. Filmie lekkim, a jednak takim, który zapamiętałam na dłużej niż niejeden duchowy traktat.

Bóg jest we mnie jako ja.

  To jedno z najbardziej znaczących zdań w filmie. Liz Gilbert wypowiada je w Indiach po pobycie w aśramie. Po duchowych zmaganiach, po wewnętrznych burzach, po milczeniu. I nie wypływa ono z zewnętrznego objawienia lecz z łagodnego wglądu w siebie z głęboką wewnętrzną zgodą, bo dopiero w tej ciszy naprawdę zrozumiała siebie.

  Dzisiaj, gdy siedziałam w wygodnym fotelu Dziennego Oddziału Leczenia Chorób Hematologicznych, a rytuksymab powoli sączył się w moją żyłę, to zdanie wróciło do mnie jak bumerang. Jak mruczenie Puszka.

  Jestem istotą, która wierzy i wątpi jednocześnie. Tak dziwnie splatają się moje myśli i uczucia. 

  Zaczęłam więc dociekać czy to zdanie zostało wymyślone tylko na potrzeby filmu i książki, której- jeszcze- nie przeczytałam. Okazało się, że pojawia się w duchowości związanej z mistycyzmem i filozofią jedności. Jego autorstwo jest czasem przypisywane Mistrzowi Eckhartowi, gdyż rezonuje z duchem jego myśli i mistycznej teologii. Nie ma jednak dowodu, że wypowiedział je dokładnie w takim brzmieniu. Ale to proste zdanie krąży jako parafraza jego nauk, zwłaszcza tych odnoszących się do boskiej obecności w duszy człowieka oraz zjednoczenia Boga i człowieka.

Bóg jest we mnie jako ja.

  To nie znaczy, że 'jestem Bogiem' ale, że boskość nie jest gdzieś 'tam', tylko 'tu'. W sercu, w oddechu, w spojrzeniu, w codzienności. Jako ja. Jeśli to prawda, to nie muszę niczego udowadniać. Nie muszę być lepsza, cierpliwsza, bardziej uduchowiona. Nie muszę niczego szukać. Wystarczy, że jestem sobą prawdziwie i najpełniej. Z filiżanką kawy, z chorobą, z czułością dla Puszka, Męża i świata. 

  Za oknem niebo po prostu jest... Bez pytań. Bez oceny. Jak ja.

  Może właśnie tu i teraz, gdy niczego nie udaję Bóg jest najbliżej. Nie jako idea. Nie jako 'ktoś' z zewnątrz. Ale jako ja. Jako ta, która czasem się gubi, spóźnia, nie umie dobrać słów. Jako ta, która choruje, ale nie przestaje wierzyć w światło. Jako ta, która pisze bloga. Jako ta, która tęskni za białym kotem i domowym ciepłem.

  Może właśnie wtedy, gdy jestem najbardziej sobą, pozwalam Bogu być mną. Może Bóg nie oczekuje wielkich wyzwań? Może tylko chce, żebyśmy byli obecni. W zapachu chleba. W myciu kubka. W karmieniu kota. W zapalaniu lampki. W tym, że wiemy, co lubimy. Że potrafimy powiedzieć 'nie'. Że czujemy. Że jesteśmy tu z miękkim sercem, humorem, ranami, nieśmiałą nadzieją...

  Bo kiedy pozwalasz sobie być sobą, pozwalasz Bogu być Tobą.


Jeśli Bóg jest w tobie jako ty,

to ja jestem tu po to,

żebyś o tym nie zapomniała.

/Puszek🐾 /


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*ilustracja AI;

sobota, 20 września 2025

3. Z Puszkiem o książce: Jennifer Criswell, 'Na szczęście jesteś w Toskanii'

 

  Wakacje, marzenia, nowy start... Czy marzyliście kiedyś o ucieczce, na przykład do... słonecznych Włoch? O miękkim słońcu na twarzy, zapachu lawendy unoszącym się w powietrzu i smaku fig zerwanych prosto z drzewa?

  Jennifer Criswell, amerykańska prawniczka z włoskimi korzeniami postanowiła wprowadzić te marzenia w życie i przeprowadzić się do Montepulciano- urokliwego miasteczka położonego na otulonych mgłą toskańskich wzgórzach.

  "Na szczęście jesteś w Toskanii" to szczera i pełna humoru relacja z pierwszych miesięcy życia autorki w nowym kraju. W książce nie znajdziecie cukierkowego obrazu Włoch ale prawdziwe zmagania z biurokracją, nieznajomością języka, lokalnymi plotkami i... burzliwym romansem z miejscowym sprzedawcą owoców. To opowieść o codzienności, która potrafi być równie piękna, co nieprzewidywalna.




  Jennifer dzieli się swoimi doświadczeniami z lekkością i humorem, który miesza się z tęsknotą, a szczerość z romantycznym zacięciem. Czasem wzruszasz się, czasem śmiejesz do łez, a na koniec zostajesz z ciepłem w sercu. Dzięki temu książkę czyta się jak rozmowę z przyjaciółką przy lampce wina. W tle pojawiają się wąskie brukowane uliczki, aromatyczne kolacje i słońce, które zdaje się świecić bez końca.

  To książka o szukaniu swojego miejsca, o odwadze i kruchości, o smakowaniu życia w pełni, nawet jeśli nie zawsze jest ono słodkie. To zaproszenie do marzeń, ale też przypomnienie, że każdy nowy start niesie ze sobą wyzwania. To miła lektura na jesienny wieczór, gdy chcemy się oderwać od codzienności i zanurzyć w magii Toskanii.


Czasem trzeba się zgubić,

by odnaleźć siebie. 

Nawet pod toskańskim niebem.

/Puszek🐾 /


Puszkiem pisane, lekko podane...

*zdjęcie własne;

wtorek, 16 września 2025

17. Opowieść o wędrówce na Orle Skałki

 

  Tamta sierpniowa sobota przywitała nas rześkim porankiem, który szybko ustąpił miejsca słonecznemu i gorącemu dniu.

  Ruszyliśmy z Białej Góry przez stary, cichy las w Górach Słonnych. Ścieżka wiła się między drzewami, a słońce przenikające przez liście rzucało na nią złociste refleksy.

  Las był pełen drobnych cudów. Wśród liści ukrywały się borowiki ceglastopore,

  a pierwszy raz spotkana purchawka jeżowata zdawała się być nagrodą od lasu  za odwagę, że znowu wyruszyliśmy na szlak.

  Każdy krok był celebracją życia, a każdy oddech przypomnieniem jak wspaniale jest po prostu być. Tu i teraz. Razem.

  Droga wiodła coraz wyżej. Dzień stawał się coraz gorętszy. A my podążaliśmy przed siebie ścieżką oświetlaną przez promienie, igrające w koronach drzew. 

  Las szumiał spokojem, szepcząc historie o burzach, o deszczu, o tym, że każda chwila, każdy oddech i każdy krok mają znaczenie. 

  Cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków i naszym śmiechem była ukojeniem dla ciała i duszy, a drobne niespodzianki natury- grzyby, kwiaty, mech, tajemnicze huby- dodawały tej wędrówce nutki magii.

  Zebraliśmy kilka borowików szlachetnych, które po powrocie do domu zamieniły się w aromatyczny, kremowy sos do makaronu. Taka mała nagroda za wspólną wędrówkę.

  Z Orlich Skałek widok rozciągał się daleko. Góry falowały w oddali, lasy mieniły się złocistym blaskiem, a nad wszystkim unosiła się lekka mgiełka, nadając krajobrazowi niemal baśniowego charakteru.

  Usiedliśmy tam zmęczeni, ale szczęśliwi, w milczeniu chłonąc spokój i piękno natury, delektując się chwilą, poczuciem wolności i odzyskaną energią.

  To nie była wyprawa imponująca dystansem ani trudnością. A jednak dla mnie miała wymiar szczególny. Była pierwszą wędrówką po leczeniu onkologicznym, po czasie bólu, zatrzymania i wyłączenia z życia.

  Każdy krok, każdy głębszy oddech, każda mała niespodzianka na ścieżce- migotliwy promień słońca przefiltrowany przez liście, zapach wilgotnej ziemi, śpiew ptaków układały się w symfonię prostych radości. 

  Spacer stawał się czymś więcej niż wędrówką. Stawał się świętem życia, oddechu, obecności. Była to dla mnie symboliczna droga powrotu do świata pełnego barw, dźwięków i drobnych cudów, które tak łatwo przeoczyć w codziennym pośpiechu. 

  I w tej delikatnej magii czułam, że każdy krok przybliża mnie nie tylko do natury, lecz także do samej siebie.



Największe cuda kryją się w prostych krokach,

w starych lasach i w sercu,

które wciąż potrafi zachwycać się światem.

/Puszek 🐾/


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*zdjęcia własne;

piątek, 12 września 2025

16. Opowieść o bitwie o domowe królestwo

 

  Opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.


  Pewnego poranka, który smakował jak świeżo zaparzona kawa, a firanki szeptały historie przefiltrowane przez promienie słońca, w Puszkowym królestwie zaczaiło się zło. Zło ryczące, warczące i bezlitośnie pożerające wszystko na swojej drodze.

  Smok? Nie. Coś straszniejszego. Odkurzacz!

  Puszek wiedział, że nie będzie lekko. Ta bestia, rycząca jak King Kong i śmierdząca kurzem, pożeraczka piórek i kociego spokoju ducha już raz wyrwała mu spod nosa najcenniejszy skarb- turkusowe piórko. Trauma po tej stracie trwała długo. Bardzo długo. Całe trzy dni. Puszek nosił wtedy żałobę i nie chciał bawić się nawet myszorkiem.

  Nagle... WRRROUUUMMM! 'Znowu ty, ryczący potworze?'- pomyślał z bojową miną i dumnie zadartym ogonem. Bestia ruszyła. Puszek z lekkością baletmistrza zrobił sprint przez salon, mijając fotel o milimetry. To nie była ucieczka. To była strategiczna zmiana pozycji i ewakuacja honoru. Ale potwór był przebiegły. Zaatakował z flanki, spod stołu! Puszek z zaskoczenia niemal stracił równowagę. 'Ej! To moje terytorium!'- miauknął z oburzeniem, robiąc błyskawiczny unik. Niestety... Zapomniał o kablu. 'No serio?'- westchnął, gramoląc się spod ławy. Ale to nie był koniec. Bestia warczała, jakby miała w planach zassać cały pokój.

  Puszek usiadł sztywny jak posąg z nastroszonym ogonem i ogniem w oczach. To już nie była zwykła potyczka o zabawki. To była wojna o honor. O dom. O każde piórko. Puszek z odwagą kota z legend przeskakiwał z sofy na fotel, z fotela na stół, ze stołu na parapet. Każdy skok- arcydzieło! Bestia warczała, sapała, ryczała, a Puszek... Puszek tańczył wojenny taniec z odkurzaczem.

  Nagle zza sofy wyskoczył pluszowy myszorek- towarzysz zabaw i bitew. Puszek chwycił go w pyszczek, jakby chciał powiedzieć 'dobrze. nie jestem sam'.

  Potwór nie odpuszczał. Jego ostatnia broń była podstępna. Klik! Cisza i nadzieja. Klik! I znowu WWWRRR! Puszek zaskoczony zrobił pełne salto w tył, którego nie powstydziłby się akrobata i... wylądował w kwiatkach. 'No super. Teraz muszę udawać, że to było zaplanowane'- miauknął z godnością, otrzepując ziemię z wąsów.

  Wreszcie po długiej i heroicznej bitwie odkurzacz zamilkł. Puszek z ubrudzoną łapką i liściem w ogonie usiadł na środku salonu jak zwycięzca. 

  A potem z odwagą w sercu, ogonem do góry i pluszakiem w pyszczku pomaszerował do swojego łóżeczka, gdzie zasnął rozciągnięty niczym definicja beztroski.


Życie to nie tylko mruczenie w słońcu i ciepłe kolanka.

Czasem trzeba zmierzyć się z potworem.

/Puszek🐾 /

Puszkiem pisane, lekko podane...

*ilustracja AI;

środa, 10 września 2025

3. Bajka o Mirabelce i kuchennym blacie

 

  Leon, który wczoraj pachniał zbyt dobrze jak na przypadkowe puk-puk, dzisiaj znowu zapukał. Tym razem miał w ręku słoik miodu.

-Mówią, że twój piekarnik zna więcej westchnień niż niejedna sypialnia- powiedział wchodząc do kuchni. Mirabelka zaśmiała się tak, jak śmieją się kobiety, które już raz przeżyły za dużo, by wierzyć w grzeczne zakończenia.

-Miód? Naprawdę?- spytała, biorąc słoik.

-Pasuje do ciebie- odparł. -Lepki. Ciepły. I zostaje na palcach.

  Spojrzała na niego z ukosa. Podeszła do blatu. Postawiła słoik. Wzięła łyżeczkę i zanurzyła ją w miodzie. Leon patrzył, jak jej język zbiera bursztynową kroplę. Ona patrzyła, jak jego wzrok robi się ciemniejszy.

  Kuchenny blat, który jeszcze przed chwilą był miejscem na herbatę i szarlotkę, teraz stawał się sceną zupełnie nowego przedstawienia. Bez scenariusza. Bez widowni. Za to z aktorami, którzy znali swoje role lepiej niż jakikolwiek autor romansów. 

  Leon podszedł. Położył dłoń na blacie tuż obok jej dłoni. Nie dotknął jej. Ale powietrze między nimi zmieniło konsystencję. Z gęstego zrobiło się... kremowe. Leon przesunął palcem po blacie.

-Cynamon- mruknął. -I ty. Mirabelka nie ruszyła się ani o milimetr. Tylko oczy jej błyszczały.

-To jeszcze nic- odparła cicho. -Ten blat zna lepsze przyprawy.

  Jego dłoń w końcu dotknęła jej biodra. Jej oddech stał się mniej przepisowy. A piekarnik, który właśnie osiągnął temperaturę 180 stopni, zaczął podejrzanie przypominać atmosferę w kuchni.


Nie każda historia potrzebuje pościeli.

/Puszek🐾 /


Puszkiem zapisane, pikantnie podane...

*ilustracja AI;

sobota, 6 września 2025

15. Opowieść z działki czyli o pełnym magii dniu na RODOS-ie

 

Opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami ze sporym dodatkiem fantazji.


  Na działce czas płynie inaczej. Wolno i leniwie, jakby kołysał się w hamaku rozpiętym między dwoma drzewami w rytm koncertów świerszczy.

  Tego dnia byliśmy tam wszyscy. My, Puszek i letnie słońce, które malowało złote plamy na trawie. Pachniało pigwą, rozgrzaną ziemią i świeżo zaparzoną kawą.

  Puszek rozłożył się na leżaku niczym strażnik ogrodu, przymykając oczy, ale czujny na najcichszy szelest.

  Na skraju działki, gdzie promienie tańczyły z cieniami, mieszkała piątka małych judaszowców. Nie były to zwykłe sadzonki. Miały dusze i imiona: Jutrzenka, Rozalia, Figa, Płomyczek i najmniejsza Iskierka.

  Po południu, gdy powietrze pachniało słońcem i świeżymi bułeczkami, z nieba sfrunął Skrytek. Mały ptaszek o sercu większym niż cień, który rzucał. Przysiadł przy Iskierce i zaćwierkał:

-Rośnij maleńka. Widziałem twoje marzenia. Są różowe jak świt, a twoje serce jest wielkie, jak letnie niebo.

  Drzewka zaszumiały z zachwytu. Płomyczek aż podskoczył w doniczce, a Puszek poruszył uchem jakby i on chciał usłyszeć tę tajemnicę.

  Skrytek zostawił cząstkę swojej odwagi każdej sadzonce, po czym znikł. Ot tak, po prostu. Był, mignął między doniczkami i przepadł. Czyżby znowu wymknął się do swoich skrzydlatych przyjaciół? A może znalazł nową kryjówkę wśród poziomek, gdzie podsłuchuje rozmowy trzmieli?

  Za to pojawił się Księżybor. Dostojny grzywacz z białym półksiężycem na szyi. Usiadł na najwyższej gałęzi w ogrodzie, jakby same drzewa wybrały go na swojego opiekuna.

  Puszek znieruchomiał. Jego cytrynowe oczy wpatrywały się w Księżybora, który wyglądał tak, jakby znał wszystkie tajemnice działki.

  Wtedy spod starego rumianku wyskoczył Skrytek z miną, która jasno mówiła 'widziałem coś! ale nie zdradzę co!' Jego brązowy brzuszek drgał z przejęcia, a biała czapeczka lekko przekrzywiła się na bok. Usadowił się blisko grzywacza i przez chwilę patrzyli na siebie w skupieniu, a działka oddychała razem z nimi. 

  I wtedy drzewa zaszumiały głosem starej opowieści, której słowa zna tylko wiatr. Puszek zamruczał miękko jakby był zaczarowanym instrumentem i nawet trawa pochyliła się lekko, poruszona jego mruczeniem.

  Popołudnie rozlało się jak miód. Skrytek schował się w cieniu łopianu, Księżybor odleciał cicho, a judaszowce rozświetliły się ostatnim blaskiem słońca.

  Wieczorem, gdy działka zasypiała, a Puszek przeciągał się na leżaku, drzewka opowiadały sobie szeptem o tym, co przekazał im Skrytek. I od tej pory wiedziały, że nie są tylko sadzonkami. 

  Są opowieściami zaklętymi w liściach, a ich miejsce w świecie ma sens, bo magia istnieje naprawdę.


Na działce wszystko ma duszę.

Nawet cisza, która kładzie się obok mnie na leżaku.

/Puszek🐾 /


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*zdjęcia własne;

*ilustracja AI;

wtorek, 2 września 2025

14. Opowieść o Cudku, Gracku i Rudku

 

  Zdarza się czasem, że w życiu pojawiają się istoty, które wcale nie miały zostać 'na zawsze', a zostają. Albo takie, których miało nie być wcale, ale przychodzą z uporem, jakby miały mapę prosto do naszego serca.

  Tak właśnie było z nimi – Cudkiem, Grackiem i Rudkiem. Trzej 'panowie', każdy z innej opowieści, a jednak stworzyli wspólną historię, którą trzeba opowiedzieć. Nie są moi, a jednak w pewien sposób są. Bo jeśli kocha się czyjeś koty tak, jakby były własne, to przecież one też zaczynają rozpoznawać nasz głos, zapach, obecność.

  Cudek, Gracjan i Rudek- trzej bohaterowie z innej bajki, ale sercem bardzo bliscy. A każdy z nich to odrębny wers poezji.

  Cudek jest po prostu... cudny. Czarny z białymi wstawkami, elegancki jak pingwinek w smokingu. Łagodny, jak list pisany po cichu. Nie narzuca się, ale przypomina, że życie można smakować powoli, z godnością i szacunkiem do własnych granic. 

  Najczęściej wybiera miejsca, z których wszystko widać. Lubi siedzieć na parapecie i wyglądać tak, jakby coś wiedział. Może wie o nas więcej, niż my sami? Ma coś z filozofia i kabareciarza. Potrafi spojrzeć tak, że nie wiadomo... śmiać się czy zastanawiać nad sensem istnienia. 

  Czasem w środku nocy zdarza mu się rozmawiać z duchami lub wygłaszać na cały dom swoje przemyślenia w języku tak bardzo kocim, że domownicy budzą się ze snu.

  Gracjan, zwany Grackiem jest bury i majestatyczny. Chodzi z gracją tancerza, jakby grała za nim niewidzialna orkiestra, a każdy krok jest częścią choreografii. Ma w sobie dostojeństwo, które nie potrzebuje fajerwerków. Wystarczy, że spojrzy i już wiadomo, kto tu rządzi. 

  Uwielbia dramatyczne wejścia. Na przykład pojawia się nagle na stole w czasie kolacji, patrzy wymownie i...  zeskakuje. Teatralny po czubek ogona. Ale niech tylko na sofie pojawi się miękki pled, zjawia się w trzy sekundy, składa łapki pod łebkiem i udaje, że go nie ma. Tylko ten mruk, głośny jak rozgrzany samowar go zdradza. Cichy książę kociego świata. 

  To on nauczył mnie, że nie trzeba dużo mówić, by być obecnym. I że głaskanie w rytmie kociego mruczenia działa lepiej niż medytacja.

  Rudek to jest zjawisko. Jakby zachód słońca uciekł z nieba i, nie wiedząc czy chce być ogniem czy pomarańczą, zamieszkał na kanapie. Dziki w sercu, łagodny z wyboru. Kocha po swojemu, bez kompromisów. 

  Kiedy znika wiadomo, że zbiera przygody. Wraca z wielką historią w oczach, której nigdy nam nie opowiedział, a my i tak wiemy, że była ważna. Zostawia na poduszce nie tylko złoty brokat, ale i coś, co pachnie trawą, wiatrem i sekretem. 

  Ma swój ogródkowy rytuał. Każdego ranka patroluje teren, sprawdza czy wszystko jest na miejscu i wraca dumny niczym lis, który właśnie wygrał wybory. Jeśli akurat nie śpi, to znaczy, że coś knuje. I zwykle knuje skutecznie.

  Tak przedstawiają się trzej koci muszkieterowie mojej Siostry. Każdy inny ale razem tworzą symfonię obecności, której nie można zignorować. Wystarczy być, słuchać ich mruczenia i obserwować świat z kociego punku widzenia. I wtedy czas rozciąga się, jak grzbiet Gracjana po drzemce.

  Czasem myślę, że gdyby umiały pisać pamiętniki, ich wersja tej opowieści byłaby zupełnie inna. Ale jedno wiem na pewno. W moim sercu ta trójka ma swoją specjalną półkę.

  Pojawiły się w różnym czasie i z przeszłością, która pozostanie tajemnicą, ale łączy je coś więcej niż geny i wspólna kuweta.

  Łączy je magia kociej obecności.


Rodzina to nie tylko ci, z którymi dzielisz kanapę.

Ale też ci, których rozpoznaje twoje serce. Mrrr...

/Puszek🐾 /


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*zdjęcia własne;