czwartek, 9 października 2025

22. Opowieść o pieczeniu chleba

 

  Bywają poranki, które zaczynają się w naszym domu inaczej niż pozostałe. Zanim słońce rozleje promienie nad dachami, a Puszek przeciągnie się na parapecie, w kuchni już dzieje się magia.

  W starej, kamionkowej dzieży czeka ciasto. Zwyczajne połączenie mąki, wody, drożdży i soli. Zanurzam dłonie i zaczynam je wyrabiać w rytmie pieśni, która nie potrzebuje głośno wypowiadanych słów. Wystarczy ruch dłoni i świadomość, że w tym prostym geście powstaje coś więcej niż posiłek. Rodzi się dom.

Ręce w mące, serce w cieple,

rosną bochny, rośnie dzień.

Ciasto w dzieży snem oddycha,

chleb się rodzi, w nim nadzieja.

  Puszek siedzi na blacie, patrzy na mnie i mruczeniem dodaje do pieśni brakujący wers. Ciasto jest miękkie i ciepłe. Poddaje się, a zarazem uczy cierpliwości. Przykrywam je lnianą ściereczką i zostawiam, by rosło w spokoju.

  W międzyczasie budzi się dom. Woda w czajniku zaczyna szemrać, ekspres parzy kawę, obiecując pierwszy łyk aromatycznego napoju, a światło poranka coraz śmielej zagląda w kuchenne okna. Z sypialni dochodzi ciche poruszenie. Mój Mąż budzi się i przeciąga leniwie. Dom zaczyna tętnić życiem i spokojem jednocześnie.

  Wreszcie przekładam ciasto do foremki, wstawiam do nagrzanego piekarnika i zaczyna się czas oczekiwania. Kiedy piekarnik w końcu wydaje ten znajomy ping!, otwieram drzwiczki i zapach świeżego chleba rozlewa się po całym mieszkaniu, a złocista skórka przypomina, że nawet wtorek może być świętem.

  Mój chleb nie jest idealny. Czasem popęka, czasem urośnie kapryśnie, a innym razem zaskoczy mnie swoją lekkością. Ale każdy bochenek ma w sobie coś więcej niż smak. Ma wspomnienie poranka i kawałek serca. Może właśnie w tej prostocie tkwi jego magia?

  I w tym, że kromka z masłem zjedzona na śniadanie potrafi być początkiem dobrego dnia.


Poranek pachnący chlebem to znak,

że dzień zaczyna się miękko jak mruczenie.

/Puszek🐾 /


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*zdjęcie własne;

sobota, 4 października 2025

21. Opowieść o spacerze brzegiem morza

 

  Poranek przywitał nas złotymi promieniami wschodzącego słońca. Powietrze pachniało sosnami, słoną bryzą i rozgrzanym piaskiem.

  Ruszyliśmy we dwoje ścieżką, wijącą się między klifami i zielonymi zagajnikami. Każdy zakręt odsłaniał nowy obraz. 

  Skały nagrzane słońcem. Dzikie zatoczki, a w niektórych z nich naturyści, wygrzewający się na płaskich kamieniach wystających z wody.

  Morze, które kusiło by zanurzyć w nim dłonie i serce, zmieniało barwy od turkusu do głębokiego szmaragdu.

  Mewy krążyły nad głowami z krzykiem, który mieszał się z szumem fal. Ścieżka pachniała ziołami. Rozmarynem i tymiankiem, rosnącymi dziko między skałami i rozsiewającymi aromat południa.

  Po drodze mijaliśmy tablice informacyjne z rysunkami ptaków szybujących nad klifami i opisami roślin, które spotykaliśmy pod stopami.

  Po kilku kilometrach dotarliśmy do Les Bassetes. Do czarującej kawiarni na cyplu. Wszystkie stoliki miały widok na morze, a niektóre stały tak blisko brzegu, że fale muskały nogi krzeseł.

  Wypiliśmy tam kawę w objęciach morza. Aromat espresso mieszał się ze słoną bryzą, a lody smakowały wakacjami. Wanilia, czekolada i zapach morza... Tego się nie zapomina. 

  Ale tak naprawdę to nie wanilia ani czekolada były najsłodsze, tylko sama chwila. A sprawiło to bycie obok siebie, dzielenie się łyżeczką lodów i patrzenie na ten sam błękit.

  Ścieżka zaprowadziła nas do jasnej, pełnej miękkiego piasku plaży La Fustera. 

  To miejsce wyglądało jak z widokówki. Błękit morza, zielone pinie i palmy kołyszące się w rytm wiatru...

  Gdy słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi, a świat nabrał złocistych barw, wyruszyliśmy w drogę powrotną.

  Niedaleko końca naszej wędrówki spotkaliśmy kota. Podszedł bez lęku, był przyjazny, ocierał się o nogi i miał ochotę na zabawę. 

  Skakał po murku, biegał za cieniem i towarzyszył nam kawałek drogi, jak mały przewodnik w futerku.

  Wróciliśmy do Calpe pełni wrażeń. Z głowami pełnymi obrazów i sercami lekkimi jak morski wiatr, który towarzyszył nam od pierwszego do ostatniego kroku. 

  A każdy krok był jak stempel w pamięci. Morze, słońce i wiatr stworzyły obraz dnia pełnego zachwytu i prostego szczęścia.

   I choć spacer dobiegł końca, serce wciąż niesie aromat kawy w kafejce na cyplu i szum fal.


Świat zawsze daje nam znaki. Czasem to szum fal.

Czasem spojrzenie kota. Trzeba je tylko zauważyć.

/Puszek 🐾/



Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*zdjęcia własne;

środa, 1 października 2025

20. Opowieść o chorobie, zmianie i czułych wyborach

 

  To nie jest dla mnie łatwy temat. Ale ważny. Czasem wraca w ciszy poranka, kiedy Puszek przeciąga się na dywanie, a kawa pachnie spokojem. Czasem pojawia się nagle. W rozmowie, w wiadomości o kimś, kto ma wznowę albo... odszedł. I wtedy- mimo woli- moje myśli wędrują do chwili, w której to wszystko się zaczęło. Do początku.

  A zaczęło się przypadkiem. Zupełnie rutynowe badania. I zonk. Wystawiona karta DILO i szybko dodatkowe badania. Laparotomia i laparoskopia. Krótkie oczekiwanie na wynik z histopatologii. I diagnoza, która zmieniła wszystko. Chłoniak węzłowy strefy brzeżnej, stadium III a, do natychmiastowego leczenia. NMZL. Cztery litery, które nic mi nie mówiły, a które z czasem stały się częścią mnie. Jak cień, który nie znika chociaż słońce już zaszło.

  Na początku był szok. Potem strach. I złość. A potem długa wędrówka, która rozpoczęła się dokładnie rok temu. Przez chemię, przez immunoterapię, przez osłabienie, przez ból. I przez własną duszę. Bo to właśnie moja dusza zachorowała najbardziej.

  Ciało dostało leki. Wyniki się poprawiły. Ale ja się zmieniłam. Mam w sobie mgłę. Tę mózgową, o której tak trudno opowiedzieć, jeśli się jej nie doświadczyło. To tak, jakby ktoś przytłumił świat. Czasem myśli błądzą, słowa się plączą, a koncentracja ucieka przez palce. Do tego dochodzi neuropatia czyli uszkodzenie nerwów obwodowych. Spowodowała ją winkrystyna. Lek o poetyckiej nazwie, który z jednej strony mnie leczył, ale zostawił po sobie mrowienia, drętwienia i ból. Czasem delikatny, sączący się jak deszcz. Innym razem nagły, kłujący jak zadra w nerwach. I nawet jeśli się uśmiecham to pod spodem czai się pytanie: czy to już zdrowie, czy tylko jego cień?

  Jestem inna. Ale to nie znaczy, że słabsza. Może bardziej wyciszona, może bardziej czuła... Bardziej świadoma i uważna. I wybieram życie. Takim, jakie jest. Czasem bolesne, czasem piękne do łez.

  Wciąż piekę chleb. Śmieję się z Mężem. Mam przyjaciela z białym futrem. I wciąż marzę o domu z ogrodem, mając nadzieję, że zdążę w nim zamieszkać... I wtedy wracają pytania: jak żyć, gdy nie mam gwarancji? czy unikać wszystkiego, co może mi zaszkodzić? żyć pod kloszem? czy odpuścić i żyć 'normalnie', jakby nic się nie wydarzyło?

  Poznałam ludzi, którzy podobnie jak ja, przeszli przez coś, co przewartościowało ich życie. Jedni trzymali się kurczowo zasad i zaleceń lekarzy. Tego, czego 'nie wolno', czego 'unikać', co 'zabronione', co 'niewskazane'... I mimo to choroba wróciła. Inni żyją tak, jakby nic się nie zmieniło, karmią się przyjemnościami i od lat są w remisji.

  Czy to znaczy, że nic nie ma sensu? Że nasze wybory są obojętne? Nie. Ale to nie znaczy, że wybory dają gwarancję. One dają coś innego. 

  Dają poczucie wpływu. 

  I to jest bardzo ważne. Bo kiedy choroba wchodzi z butami w życie, bardzo wiele tracimy. Nie tylko zdrowie, ale i siebie, kontrolę, spokój i...poczucie wpływu właśnie. Dlatego dzisiaj wybieram inaczej. Nie kieruję się zakazami, ale pytaniami: czy to mnie wspiera? czy to jest dla mnie dobre? czy po tym czuję się lepiej? czy to jest decyzja z miłości do siebie czy z lęku?

  Nie zrezygnowałam ze wszystkiego ale zmieniłam intencję. Bo życie jest tu i teraz. Kiedy piekę drożdżowe z kruszonką, piję drinka czy usiądę na chwilę w pełnym słońcu to nie z poczuciem winy, tylko z wdzięcznością.

  To nie jest opowieść o zakazach. To nie jest też opowieść o 'rób co chcesz'. To opowieść o świadomym byciu tu. Z troską, ale bez obsesji. Z miłością, nie z lękiem. Nie żyję, czekając na wznowę. Żyję, by kochać to, co jest i to, co przyjdzie.

  To oczywiste, że się boję. Ale nie pozwalam, by strach układał mi życie. Robię to ja. Z Mężem u boku, z kubkiem kawy w dłoni, z zapachem świeżego prania, z łapką Puszka na kolanie.


Nie komplikuj. Usiądź w słońcu. Zjedz ciasto.

Ktoś cię kocha i to wystarczy.

/Puszek 🐾/


Wypowiedziane szeptem, zapisane puszkiem...

*ilustracja AI;

*zdjęcia własne;