Są takie książki, które nie narzucają się, nie krzyczą tylko czekają cierpliwie, aż znajdziesz chwilę ciszy, by zajrzeć na ich stronice. 'Moje życie we Francji' Julii Child właśnie taka jest. Przyszła do mnie w dobrym momencie. Wtedy, gdy znów zapragnęłam poczuć pełen zachwytu smak codzienności.
Julia była już w pełni dojrzałą kobietą, kiedy życie zaprosiło ją do tańca pełnego smaku, odkryć i odwagi. Nie była perfekcyjna, ale była prawdziwa. I to się czuje w każdej linijce. W każdym zdaniu. Miała upór, miała pasję, miała miłość do męża, do jedzenia, do świata. I właśnie z tych składników ugotowała swoje życie od nowa- na francuskiej ziemi, wśród zapachu czosnku, masła i lawendy.
Ta opowieść nie jest typową biografią. To raczej list miłosny do gotowania, do Francji, do ludzi i do tego, co można jeszcze w sobie odkryć, gdy się nie poddajesz i pozwalasz sobie marzyć nawet po pięćdziesiątce.
Czytałam i uśmiechałam się do siebie, bo w tych historiach było wszystko to, co tak cenię- codzienność uświęcona czułością, uważność na detale, prostota, która wcale nie jest prosta...
Były też obrazy. Takie, które zostają pod powiekami. Paryż widziany z okna małej kuchni, targ z rybami pachnący morzem i świtem, długie kolacje przy świecach, gdzie jedzenie stawało się językiem miłości.
I było jeszcze coś, co poruszyło mnie najmocniej- relacja Julii i Paula. Taka, o której nie pisze się często. Pełna szacunku, bliskości i wzajemnego wsparcia. Czuć było, że byli drużyną- taką, która nie potrzebuje fajerwerków, tylko wspólnego krojenia cebuli i kubka wina wieczorem.
To książka dla tych, którzy lubią się zatrzymać. Dla tych, co szukają odwagi, by zacząć od nowa. I dla tych, co w gotowaniu widzą coś więcej niż przepis. Widzą rytuał, miłość, sztukę.
Czytając widzimy tę iskrę w oku Julii, gdy opowiada, jak uczyła się gotować z francuskich książek kucharskich, nie rozumiejąc jeszcze połowy słów. A jednak się nie poddała. I to też było piękne. Ta jej uparta radość, dziecięca ciekawość i nieprzyzwoita wręcz wiara w smak.
Zamknęłam książkę z uczuciem, że dostałam coś więcej niż historię. Dostałam przypomnienie, że życie nie musi być spektakularne, by było pełne. Wystarczy, że będzie smakować. Że będzie miało zapach masła na patelni, pierwszego łyku kawy, rozmowy przy stole.
I może o to właśnie chodzi. By żyć tak, jak Julia gotowała. Z miłością. Z pasją. Z duszą.
Bon appétit!
To książka jak ciepłe masło na grzance:
delikatna, prawdziwa i pełna smaku życia.
/Puszek🐾 /
Puszkiem zapisane, lekko podane...
Potrafisz zachęcić do lektury. Świetna recenzja.
OdpowiedzUsuń
UsuńDziękuję, to bardzo miłe. Cieszę się, że recenzja zachęca do lektury.
Przyznam, że Twoje słowa o tej pozycji książkowej stanowią dobrą zachętę, by sięgnąć po nią. Co prawda mam kilka w kolejce, ale zapisałam sobie autorkę i tytuł.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę. Zapisanie tytułu to już pierwszy krok do smakowitej lektury. Niech czeka cierpliwie w kolejce – warto.
UsuńPozdrawiam serdecznie.
Nie każdy dzień potrzebuje fajerwerków. Niektóre po prostu chcą wiedzieć, czy wciąż jesteś… i wciąż wierzysz.
OdpowiedzUsuńDziękuję za te słowa… Cicho we mnie osiadły. I tak – wciąż jestem. I wciąż wierzę.
UsuńZachęcająca recenzja. Co prawda zupełnie nie jestem kuchenna (= gotuję, gdy muszę), ale polecana przez Ciebie książka jest nie tylko o gotowaniu, więc chyba sięgnę…
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego warto po nią sięgnąć. Gotowanie to tylko pretekst – Julia opowiada też o pasji, odwadze i zaczynaniu od nowa. Po prostu o życiu. Myślę, że Ci się spodoba.
UsuńLubię taki książki pełne ciepła i pozytywnych uczuć. Myślę, że wspólne krojenie cebuli jest wspaniałą metaforą życia w parze, pracuje się razem, razem płacze, ale na koniec wychodzi z tego coś dobrego, też bym tak chciała, ale nie każdemu jest to dane. Ja mam taka ulubioną książkę "Extra Virgin" Annie Hawes, choć historia jest odmienna, ale wspaniale pokazuje zdarzenie z inną kulturą i jak można z tego czerpać pełnymi garściami. Ja i kotki pozdrawiamy z Ostródy! 🙂🐈⬛🐈⬛🐈
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękne i poruszające słowa. Lubię książki, które zostają z nami dłużej – może przez emocje, może przez klimat, a może dlatego, że coś w nas poruszają.
UsuńŚciskam Was ciepło – Ciebie i kotki – prosto z Krakowa. Puszek też przesyła mruczące pozdrowienia!
Myślę, że życie, w którym jest miejsce na pasję i podążanie za tą fascynacją to życie wartościowe i radosne. Dziękuję za polecenie. Przyjemnego weekendu.🤗
OdpowiedzUsuńTak, pasja naprawdę dodaje życiu blasku. Dziękuję i również życzę Ci dobrego, spokojnego weekendu🙂
UsuńBardzo zachęcająca recenzja. Z radością poszukam i przeczytam tę bliską i mnie książkę. Lubię jeść i lubię gotować dla bliskich i przyjaciół. Dla siebie samej, to chyba by mi sie zbyt często nie chciało poświęcać czasu na kuchnię. Póki mam dla kogo gotować, to i sama na tym korzystam ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Julia na pewno by się z Tobą zgodziła – gotowanie dla bliskich to najczystsza forma miłości. Ta książka pachnie masłem, śmiechem i domem.
UsuńPięknie napisałaś, nie sposób teraz przestać o niej myśleć:-)
OdpowiedzUsuńMoże wpadnie mi w ręce!
Mam nadzieję, że wpadnie Ci w ręce – i rozgości się w sercu na dłużej.
UsuńWitaj jeszcze lipcowo
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie tą książką. Jestem bardzo kuchenna i książkowa. Już zapisuję książkę i autorkę do mojej kolejki. Kiedy ja to jednak wszystko przeczytam?
Pozdrawiam letnim powiewem wiatru
Cieszę się ogromnie, że Cię zachęciłam. A kiedy przeczytasz? Wtedy, gdy trzeba – książki mają dobrą intuicję.
UsuńPozdrawiam lipcowym wieczorem.
Dziękuję za piękny komentarz u mnie. Czasem piszę takie opowieści o królu Słońce i jego czterech córkach. Jak masz ochotę, zapraszam do mojego archiwum.
UsuńDziękuję za podziękowanie i zaproszenie, Ismeno.
UsuńZ przyjemnością zajrzę do Twojego archiwum.
Pozdrawiam cieplutko.
Wszystko zaczęło się od https://szimena.blogspot.com/2018/03/pory-roku.html
UsuńA potem pisałam od czasu do czasu o tym. Dodając jeszcze dwie pory roku: https://szimena.blogspot.com/2025/03/ona-czy-on-chyba-jednak-ono.html
Oto kilka opowieści.
https://szimena.blogspot.com/2021/01/ale-to-juz-byo-i-nie-wroci-wiecej.html
https://szimena.blogspot.com/2023/09/jesienia-jesienia.html
https://szimena.blogspot.com/2019/10/jesien-po-swiecie-chodzi.html
https://szimena.blogspot.com/2024/11/zawoalowany-swiat.html
https://szimena.blogspot.com/2024/03/przedwiosenne-mysli.html
Ja wprawdzie nie jestem z tych "kuchennych", bo u mnie gotuje i piecze z wielką pasją mój szanowny małżonek, ale Twoja recenzja bardzo zachęca do sięgnięcia po tę pozycję. Zwłaszcza pobudziłaś moje ślinianki tym opisem mieszanki czosnku, masła i lawendy :) Zapachniało Prowansją i... miłością, a ta druga jest zawsze wskazana :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam najserdeczniej jak się da.
O proszę🙂 czyli to Twój małżonek króluje przy piekarniku! Szczęściara z Ciebie.
UsuńTa książka to nie jest książka kucharska tylko z życia wzięta – pachnie odwagą, masłem i czosnkiem. A miłość? Ta unosi się nad całością jak para znad rondelka.
Dziękuję za ten smakowity komentarz i ściskam Cię serdecznie!
" ugotowała swoje życie od nowa"- zachwycające!
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja. Miłego weekendu, Pola
Cieszę się, że to poczułaś.
UsuńUściski i pięknego weekendu dla Ciebie!
Dziękuję za polecenie książki, będę miała na uwadze📙📖
OdpowiedzUsuńSerdeczności moc przesyłam💖😊🍀🌻
Niech kiedyś Ci się dobrze czyta🙂
UsuńPozdrawiam Morgano🌸🧡🌹
fakt, są takie książki, potrawy, kobiety, czy inne rozrywki, które lepiej smakują w odpowiedniej oprawie, miejscu i momencie... ale bywa też tak, że jakaś, w tym przypadku książka musi poczekać swoje w kolejce z przyczyn praktycznych... mam teraz taką, kupiłem zachęcony, przymierzam się do niej niczym pies do jeża bo jest gruba cegła i ciągle jakieś inne wciskają mi się bez kolejki...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Książki, wino, kobiety… Wszystko smakuje lepiej, gdy przyjdzie ten właściwy moment. Grube 'cegły' mają to do siebie, że czasem trzeba się do nich przymierzyć jak do tajemniczej damy – z dystansem, ale i z ciekawością. Niech czeka, aż zaprosisz ją na wieczór z kieliszkiem dobrego wina. I wtedy – kto wie – może Cię oczaruje...
UsuńNo to będę musiała przeczytać tę książkę . Zachęciłaś mnie :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że książka Ci się spodoba i zostawi po sobie dobre wspomnienie🙂
UsuńTak, jakże to niesamowicie ważne, żeby życie miało smak :) Dosłownie i w przenośni. Unikam cukru, słodyczy i przetworzonej żywności, jednak kiedy już odzyskałam apetyt w szpitalu, naszła mnie ogromna ochota na muffina z kawą! Opędzałam się od niego, jak mogłam, ale drań był wyjątkowo uparty, tak obsesyjnie za mną chodził, że wczoraj poległam na placu boju - wyciągnęłam formę na muffiny, cytryny, plus inne składniki i, z myślą o weekendzie, upiekłam całą tackę aromatycznych i żółciutkich muffinów. Jeszcze nie jadłam, bo przestrzegam postu przerywanego (co najmniej 16 godzin), ale już mi ślinka cieknie na myśl o nich ;) Czekam też na powrót Połówka z przeglądu samochodowego ;)
OdpowiedzUsuńKolejna ważna rzecz, to właśnie to, by nie przestawać marzyć i snuć planów. Wczoraj Połówek wrócił z pracy później niż zwykle, żegnali w pracy dobrego kolegę. Pochodzi z Afryki, w ostatnich latach mieszkał w Irlandii, a teraz zamyka ten rozdział, wyrusza do ZEA, a w kolejnych planach już ma następny odległy zakątek świata - Japonię! Czyż to nie fascynujący człowiek? Podziwiam takich ludzi, którzy mają apetyt na życie i odwagę, by brać z tej swojej egzystencji to, co najlepsze.
Mam nadzieję, że Twój apetyt na życie również nie wygaśnie przez najbliższych kilka dekad :) A książka oczywiście przypadła mi do gustu. Francja ma dla mnie sentymentalne znaczenie, mieszkałam tam kiedyś jako młode dziewczę, poznałam uroczych ludzi, dostałam od nich dużo ciepła, i nawet gotowałam ratatouille z najprawdziwszym Francuzem :)
Ściskam Cię ciepło i serdecznie, apetycznego weekendu życzę :))
Muffiny z cytryną brzmią jak małe słońca na talerzu — rozumiem, że trudno im się oprzeć. Ja niestety muszę unikać słodyczy ze względu na chorobę, ale czytając Twój komentarz, czuję ten aromat i radość życia.
UsuńHistoria o Francji i ratatouille – po prostu piękna.
Życzę Ci, żeby Twój apetyt na życie nigdy nie słabł, a każdy dzień przynosił powody do uśmiechu.
Ściskam mocno i życzę Ci weekendu pełnego małych, słodkich chwil🙂
Ja też unikam, bo to jednak nic dobrego, a w dodatku puste kalorie, ale ponieważ bardzo lubię piec, to czasem to robię dla frajdy. Nawet jeśli potem tego nie jem, tylko pakuję Połówkowi do pracy (mam tam swoich zwolenników, więc z przyjemnością dokarmiam tych ciasteczkowych potworów) ;)
UsuńWeekend upływa zaskakująco WOLNO! Przeważnie czas przecieka mi jak woda przez palce, ale dziś... dziś jest jakiś wyjątkowy dzień, bo nie mam tego poczucia! Miałam czas na relaks (ogródek, interesująca lektura, gotowanie zupy ogórkowej), teraz już tylko zostało zrobienie ogórków małosolnych :) Słoiki już myją się w zmywarce, więc jesteśmy na ostatniej prostej :)
Mam nadzieję, że Twoja sobota jest co najmniej tak samo fajna i miła jak moja! :)
Świetna z Ciebie gospodyni i tak dobrze zorganizowana. Jestem pewna, że ogórki małosolne będą wyborne🙂
UsuńJa też bardzo lubię piec🙂 Ostatnio na imieniny zrobiłam „kryształka”, tego ze śmietanową pianką i galaretką. I chociaż unikam słodkości, pieczenie to dla mnie czysta frajda, a potem dzielenie się z innymi jeszcze większa🙂
Zazdroszczę Ci tej soboty, bo u mnie minęła migiem! Może niedziela trochę się powlecze – zobaczymy 😉 Wybieramy się jutro z mężem na najlepsze lody w Krakowie i nie zamierzam sobie ich odmówić! Czasem trzeba celebrować małe przyjemności, prawda?
Ściskam serdecznie i życzę Ci pięknej niedzieli!